Przyjechała do Białego Boru motorem mając 23 lata, wysiadła na rynku i była zaskoczona widokiem, mówiono jej bowiem, że będzie pracowała w mieście, a tutaj … wszędzie same gruzowiska. Przedstawiciele władz Białego Boru wysadzili Panią Janinę przy budynku przedszkola i powiedzieli, że tutaj ma zorganizować oddział przedszkolny. Budynek był zrujnowany i opuszczony. Jak opowiada Pani Bielawska: „z Kaliski ze szkoły zwiozłam krzesła i stoły, w opuszczonych domach szukałam kubków i talerzy żeby dzieci miały z czego jeść. To były ciężkie i niebezpieczne czasy, teraz sama się dziwię że byłam taka odważna. Wiele razy byłam wzywana przez „partię” gdzie rozliczano mnie za niesubordynację. Pochodziłam z patriotycznej rodziny (nazwisko rodowe Szlachcikowska) więc nie było mi obojętne wychowanie dzieci, dlatego organizowałam wiele imprez kulturalnych z podopiecznymi mimo obowiązujących zakazów”.
Do dzisiaj Pani Janinie pozostał donośny głos przedszkolanki oraz nauczycielski odruch uderzania pięścią w stół dla wprowadzenia ciszy. Tak samo, jak kiedyś w przedszkolu, można zauważyć, że Pani Bielawska jest pedagogiem z powołaniem. Do teraz lubi dużo mówić, opowiada prawnukom bajki, lubi mieć wszystko uporządkowane. Jej receptą na długowieczność jest aktywność fizyczna i psychiczna. Zastanawia się nad spisaniem części białoborskiej historii, którą osobiście przeżyła. Pisanie, jak mówi, pozwoli jej również ćwiczyć umysł.